Była to właściwie szeroka asfaltowa szosa, nie podzielona na pasy i nie ograniczona chodnikami, za to mieszcząca się między domami stojącymi po jej obu stronach. Gdzieś w oddali na horyzoncie wyrastały góry.
Drogą tą wybrałyśmy się na spacer i tamże zagadnęły nas dziewczynki.
Dziewczynki były małe, miały białe koszulki i granatowe spódniczki, składające się na szkolne mundurki. Wyszły na szosę ćwiczyć angielski i na zmianę zadawały nam pytania. Jednym z nich było: "Czy lubicie sałatkę z papai?".
Nigdy nie jadłyśmy, więc dziewczynki zaprosiły nas do domu jednej z nich. Na parterze mieściła się mała restauracyjka, w której podano nam wodę i zaserwowano sałatkę. W telewizji na ścianie leciały teledyski, dziewczynki pleplały (jak to dziewczynki) i dalej zasypywały nas pytaniami.
Ostatnie co usłyszałam, to: "Czy lubisz Britney Spears?".
Potem wzięłam do ust pierwszy kęs i przez następne 10 minut próbowałam złapać oddech, ugasić płonące wnętrzności wodą (działa dokładnie odwrotnie) i przez łzy patrzyłam z niedowierzaniem, jak dziewczynki pomiędzy wyrzucanymi z siebie zdaniami pałaszują sałatkę z papai.
Tak wygląda papaja na drzewie. Na talerzu była bladozieloną surówką startą na grubych oczkach, z dodatkiem czegoś piekielnie ostrego, czego nie było widać. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz