Wiedziałyśmy od samego początku, że z Bangkoku do Chiang Mai
chcemy jechać pociągiem sypialnym i że żadne tam AC (klimatyzacja), tylko 3.
klasa.
W klasie trzeciej nie ma przedziałów. Łóżka rozmieszczone są wzdłuż
korytarza, po dwa (dolne i górne) po każdej stronie, zaopatrzone w pomięte
zasłonki, które mniej więcej odgradzają od przejścia. Nad górnymi pryczami
kręcą się skrzypiące wiatraki. W łazienkach są małe umywalki i toalety "na
narciarza", w kranie jest woda, jest też kawałek mydła i wisząca na sznurku
rolka papieru toaletowego.
Chyba mało kto trafia tu przez przypadek czy z oszczędności. Większość szuka przygody.
Jak tylko ruszyliśmy, kelner z tajskiego warsa przyszedł
rozdać nam menu i spisać ewentualne zamówienia na śniadanie. Potem radosny gwar
został trochę zagłuszony turkotem kół i w końcu ukołysany do snu (a przyznać
trzeba, że tamtejsze pociągi potrafią zakołysać).
Kiedy rano przyszłyśmy do wagonu restauracyjnego, na przykrytym kraciastym obrusem stole stała już zamówiona chwilę wcześniej kawa (i wazon z bukietem sztucznych kwiatów), ludzie jedli, pili, palili i grali w karty.
Każdy znał inną godzinę przyjazdu do celu (różnice nawet do 2h) , ale nie wiem czy któraś była prawdziwa.
Kiedy rano przyszłyśmy do wagonu restauracyjnego, na przykrytym kraciastym obrusem stole stała już zamówiona chwilę wcześniej kawa (i wazon z bukietem sztucznych kwiatów), ludzie jedli, pili, palili i grali w karty.
Każdy znał inną godzinę przyjazdu do celu (różnice nawet do 2h) , ale nie wiem czy któraś była prawdziwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz