Podczas pierwszej wizyty w Tajlandii nie udało mi się
zwiedzić Wielkiego Pałacu. Spędziliśmy w Bangkoku kilka dni, ale jakoś tak się
składało, że zawsze kiedy docieraliśmy pod Pałac, to ktoś nas informował, że
jest albo już zamknięty, albo jeszcze zamknięty.
Ostatecznie za każdym razem kończyło się na wycieczce tuk-tukiem do jakiejś świątyni lub innej atrakcji turystycznej.
Ostatecznie za każdym razem kończyło się na wycieczce tuk-tukiem do jakiejś świątyni lub innej atrakcji turystycznej.
No i właściwie byliśmy tak "luźni" w kwestii planu wyprawy, że
specjalnie tego nie analizowaliśmy i obeszło się bez żalu.
Zdziwiło mnie tylko, że kiedy już po powrocie komuś o tym opowiadałam, to okazywało się, że to nie było tylko moje doświadczenie. Wychodziło na to, że Pałac jest zawsze akurat zamknięty i o dziwo każdy ma takie szczęście, że w pobliżu pojawia się jakiś kierowca z gotowym planem wycieczki zastępczej.
Kiedy po kilku latach wróciłam do Bangkoku, po raz kolejny podjęłam próbę.
Zdziwiło mnie tylko, że kiedy już po powrocie komuś o tym opowiadałam, to okazywało się, że to nie było tylko moje doświadczenie. Wychodziło na to, że Pałac jest zawsze akurat zamknięty i o dziwo każdy ma takie szczęście, że w pobliżu pojawia się jakiś kierowca z gotowym planem wycieczki zastępczej.
Kiedy po kilku latach wróciłam do Bangkoku, po raz kolejny podjęłam próbę.
Wszyscy pytani o drogę ludzie spoglądali na zegarek i ze
smutkiem informowali nas, że niestety to nie pora, ale drzwi były jednak
otwarte, a jeden z komunikatów lecących z megafonów, ostrzegał przed osobami
udzielającymi nieprawdziwych informacji jakoby Pałac miał być zamknięty dla
zwiedzających.
...ale mimo że udało nam się w końcu dostać do środka, to
po dziesięciu metrach powolnego przesuwania się w tłumie w kierunku kas
biletowych, odziane w długie rękawy (takie zasady), zawróciłyśmy i poszłyśmy
gdzieś indziej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz