sobota, 6 lutego 2016

NA BRUKU

Podczas jednej z pierwszych nocy po przylocie do Bangkoku, siedziałyśmy sobie w pewnej knajpie. W jednej z tych co to nie mają żadnego zaplecza, żadnego "wewnątrz", a składają się z kilku stolików, lodówki i laptopa, z którego leci muzyka. Nad ranem przestają istnieć, a na ich miejscu wyrastają stragany z ubraniami.
Pora była już późna i kiedy chciałyśmy zamówić kolejne piwo, powiedziano nam:
- Musimy już zamykać. Jeśli chcecie pić dalej, to idźcie tam (tu nastąpił ruch głowy,  
  wskazujący drugą stronę ulicy)
Nie zrozumiałyśmy dokładnie o co chodzi, bo po drugiej stronie wszystko było już zamknięte, ale postanowiłyśmy robić co każą. Zresztą parę osób zaczęło się już "tam" przenosić.
Do piątej rano siedziałyśmy na krawężniku z dwudziestoma innymi ludźmi. Bar był niby zamknięty, ale kluczyk do lodówki był w kieszeni siedzącego z nami barmana, który zza drugiego krawężnika przynosił wszystko co trzeba.
Następnego dnia słońce świeciło, handel kwitł i trudno było nawet poznać gdzie to się zdarzyło.


W Tajlandii prawie wszędzie poza zwykłym drinkiem można kupić też "drink bucket" (czyli drink o dużej pojemności). Nie wiem jak to wygląda w bardziej eleganckich lokalach, ale tam gdzie byłyśmy pito z małych plastikowych kolorowych wiaderek. Widać je na zdjęciach.


1 komentarz:

  1. Dziś bar ten nazywa się Kalanbatu, posiada całkiem spore wnętrze, funkcjonuje również za dnia i ma nawet swój funpage na fb:
    https://www.facebook.com/Kalanbatu-bar-Khaosan-road-1255713814516222/

    OdpowiedzUsuń